Okładka

[Strona Główna]

Internet jako przedmiot filozofii kultury

[Poprzedni rozdział]­><­[Spis treści]­><­

Część II. Internet w filozofii kultury

Rozdział 3. Internet jako nowy świat

Wstęp

W 1968 roku dwóch ważnych ludzi z ARPA - J.C.R. Licklider oraz Robert Taylor - ogłosiło tekst The Computer as a Communication Device. W nim to pojawił się jeden z pierwszych opisów społeczeństwa przyszłości, wykreowanego przez sieć komputerową. Zdaniem autorów utworzenie globalnej sieci, zawierającej niezliczone pokłady informacji oraz umożliwiającej ludziom komunikowanie się, miało zaowocować radykalną zmianą całego świata. Sieć miała wzbogacić każdego z osobna i wszystkich razem. Michael Hauben w eseju The Net And Netizens: The Impact The Net Has On People's Lives dokonuje analizy wpływu Internetu na życie ludzi i zauważa, że utopijne marzenia Licklidera i Taylora rzeczywiście się realizują. Sieć pozwala nawiązywać nowe kontakty, daje dostęp do potężnych zasobów informacyjnych, umożliwia współpracę ludziom, którzy bez niej nie mieliby szansy nawet się poznać. To są wielkie korzyści, okupowane stosunkowo niewielkimi kosztami, takimi jak powódź informacyjna.

Okazuje się jednak, że Sieć nie tylko jest narzędziem, które przeobraża świat. W połowie 1990 roku John Perry Barlow, John Gilmore oraz Mitchell Kapor założyli organizację o nazwie Electronic Frontier Foundation czyli Fundacja Elektronicznego Pogranicza. Zrobili to, ponieważ dostrzegli konieczność utworzenia instytucji, której zadaniem byłoby szukanie kompromisów pomiędzy prawem funkcjonującym w realnym świecie, a światem Sieci, który nie zawsze do tych praw przystaje. Istnienie EFF wskazuje na to, że w pewnym stopniu Internet jest odrębnym światem, posiadającym własną społeczność, własne zasady i własne prawa. A także własną kulturę. Narodziny internetowej kultury stały się możliwe dlatego, że zbudowane na bazie komputerów narzędzie służące komunikacji międzyludzkiej, stało się tak popularne. Ludzie z niego korzystają, a ono ich zmienia, kształtując formy komunikowania się. A zarazem kształtując ludzi. W tym rozdziale zajmiemy się zatem przede wszystkim człowiekiem, postawionym wobec Internetu. Przyjrzymy się temu jak wchodzi on do Sieci i jak w niej funkcjonuje.

Wchodząc do Sieci

Światy wirtualne

Na początku lat osiemdziesiątych XX wieku William Gibson w powieści Neuromancer jako pierwszy użył słowa cyberprzestrzeń. Opisywał ją jako zbiorową halucynację, ale przede wszystkim jako nowatorski interfejs użytkownika. Operator komputera podłączany był do niego poprzez łącze neuronowe. Dzięki temu mógł zostać przeniesiony do wytworzonej przez komputer sztucznej przestrzeni, w której zawarte w komputerze dane były prezentowane w formie wizualnej. Przy tym cyberprzestrzeń była o tyle bogatsza od popularnych obecnie graficznych interfejsów użytkownika (takich jak np. Microsoft Windows), że dawała złudzenie przestrzenności. Dzięki temu posługiwanie się komputerem mogło być wygodniejsze i bardziej intuicyjne. Co ważniejsze dzięki połączeniu komputerów w globalną sieć, cyberprzestrzeń stawała się czymś w rodzaju sztucznego świata.

Idea cyberprzestrzeni okazała się wyjątkowo inspirująca. Podchwycili ją buntownicy, marzący o doskonalszym świecie, sztucznie wytworzonym we wnętrzu komputerów. Dostrzegli ją także ludzie, którzy uznali, że na tym pomyśle da się zrobić spore pieniądze. I tak w 1989 roku na targach Texpo premierę swą miała technologia nosząca nazwę Virtual Reality - Wirtualna Rzeczywistość (VR). Po latach możemy stwierdzić, że niewiele z szumnych obietnic zostało spełnionych. Jednakże przynajmniej dysponujemy metaforą, która pozwala dobrze opisać jeden z aspektów Internetu. Bo Sieć jest rzeczywistością wirtualną. Nie taką, jaką wyobrażali sobie pierwsi pasjonaci cyberprzestrzeni - nie poruszamy się w niej sztucznymi postaciami, pośród sztucznych przedmiotów, nie zanurzamy się w niej w pełni, lecz tylko doń zaglądamy. Przez okno monitora, za pośrednictwem słów i obrazów.

Przyjrzymy się jeszcze przez chwilę temu, jak wyobrażali sobie rzeczywistość wirtualną wizjonerzy. Miała być ona generowana przez komputer i być dostępna dla odwiedzających i zwiedzających. Co za tym idzie musiała istnieć w jakimś sensie obiektywnie - to nie halucynacja wytwarzana przez czyjś otumaniony umysł, lecz halucynacja wytwarzana przez technikę. Wspólna dla wszystkich. Rzeczywistość, do której trzeba wejść.

Steve Mizrach w eseju What do we mean by virtual reality? opisuje trzy sposoby wchodzenia do sztucznej rzeczywistości. Pierwszy z nich, występujący jak dotąd tylko w literaturze fantastycznej (choćby we wspomnianym wyżej Neuromancerze), oznacza całkowite zanurzenie się w cyberprzestrzeni. Osiąga się to zwykle poprzez bezpośrednią stymulację mózgu. Tylko wtedy możliwe jest dostarczenie człowiekowi dowolnego zestawu bodźców, przy równoczesnym pozbawieniu go bodźców płynących z jego realnego otoczenia. Dopiero to pozwoliłoby na pełne zanurzenie się w rzeczywistości wirtualnej. Takie rozwiązania jeszcze nie istnieją, lecz praca nad nimi trwa. Trudno przewidzieć co przyniesie przyszłość.

Drugi sposób przenoszenia się do VR w swej prymitywnej formie dostępny jest już dziś. Dostarczamy odpowiednich bodźców za pośrednictwem realnego ciała. Obraz wysyłany jest do oczu przez dwa ekrany ukryte w hełmie czy goglach. Opór stawiany przez przedmioty może być symulowany przez odpowiednie urządzenia ukryte w rękawicy lub też w całym kostiumie. Przy tym rozwiązaniu sztucznie wytworzone bodźce niejako przesłaniają te, których dostarcza realny świat. Te zaś można zminimalizować, na przykład umieszczając człowieka w urządzeniach w rodzaju tych stosowanych do eksperymentów z deprywacją sensoryczną. Takie zanurzenie jest tylko częściowe, gdyż właściwie pozostajemy ze świadomością własnego ciała, a także ze świadomością znajdowania się w rzeczywistości wirtualnej.

Ostatni i najpłytszy sposób wchodzenia do cyberprzestrzeni jest dziś powszechnie stosowany. Zaglądamy tam przez okno monitora, siedząc wygodnie na znajdującym się w realnym świecie fotelu. Właściwie ani na chwilę nie tracimy świadomości iluzyjności świata, do którego zaglądamy. Nie przeszkadza to jednak wiązać wielkich emocji i zaangażowania z wydarzeniami toczącymi się po drugiej stronie monitora. Z tego typu wirtualnością mamy do czynienia w przypadku gier komputerowych, zwłaszcza tych toczonych równolegle przez wielu graczy. W ten właśnie sposób zanurzamy się w Internecie.

Internet jako wirtualna rzeczywistość

Internet jest sztucznym światem. Wchodzimy doń, korzystamy z jego bogactw, spotykamy tam ludzi - po czym wracamy do prawdziwego świata. W powszechnym użyciu, wśród użytkowników Sieci, jest akronim IRL - In Real Life. Tak właśnie internauci nazywają świat poza Siecią - prawdziwym życiem. W odróżnieniu od nieprawdziwego życia w Sieci. Oczywiście nierealność tego świata jest względna. Na wycieczkach w nim spędzamy sporo czasu i bynajmniej nie traktujemy go jak świata całkiem nierzeczywistego.

Sięgając do metafory, użytej przez Jana Kurowickiego między innymi w książce Kultura jako źródło piękna, możemy powiedzieć, że Internet jest światem obramowanym estetycznie. Podobnie jak na przykład światy kreowane w literaturze czy nauce, tak i ten nie istnieje rzeczywiście. Jednak tę jego nierealność niejako bierzemy w nawias, traktując go jak świat prawdziwy. Choć nie do końca. Obserwując życie społeczności internetowych można odnieść wrażenie, że w jakimś stopniu bronimy się przed uznaniem realności tego świata. Próbujemy zachować dystans, właśnie obramowując go estetycznie. Traktując jak interaktywną grę czy literacką opowieść. Przy tym przyznać trzeba, że środowisko Sieci udziela nam tu dużej pomocy. W zachowaniu dystansu pomaga swoista nierealność kontaktów z innymi ludźmi, wyrwanie ich z czasu i przestrzeni. Temu zagadnieniu poświęcimy więcej uwagi w kolejnym podrozdziale.

Powstawaniu efektu obramowania sprzyja także sam sposób wchodzenia do tej rzeczywistości. Konieczność uruchomienia komputera i odpowiedniego oprogramowania staje się wyraźną granicą, bramą przez którą wchodzimy do Sieci. Możliwość wyłączenia komputera daje nam miłą świadomość tego, że w każdej chwili możemy ten świat opuścić. Zresztą czyż można nie zachować dystansu, gdy sama obudowa monitora staje się ramą, przez którą zaglądamy do tego sztucznie wykreowanego świata?

Faktem jest jednak, że zdystansowanie od realności świata Internetu nigdy nie jest całkowite. W którymś momencie granice pomiędzy światem rzeczywistym a wirtualnym zacierają się. Nie tylko wtedy, gdy ludzi poznanych w Sieci spotykamy w prawdziwym świecie. Te granice zacierają się w każdej chwili. Bo ten świat jest prawdziwy i równie realny, jak każdy inny. W momencie, gdy uświadamiamy sobie, że Internet jest tylko narzędziem służącym do tego, by realni ludzie komunikowali się ze sobą, nie jest możliwe zachowanie przekonania o iluzyjności tego świata. Przynajmniej nie do końca, bo wielu mimo wszystko próbuje. Starają się w jakiś sposób ocalić magię i wyjątkowość cyberprzestrzeni.

Tu można zapytać - dlaczego ludzie tak bardzo chcą świat Internetu odrealnić, zmieniając narzędzie w wirtualny świat? Dlaczego próbują uczynić go mniej rzeczywistym, równocześnie tracąc realność wszelkich uzyskanych tam doświadczeń? Być może dlatego, że ludzie mają dość realności na co dzień. Być może potrzebują ucieczki, która da im chwilę wytchnienia od prawdziwego życia. A może po prostu szukają w Sieci głównie rozrywki. Trudno udzielić tu jednoznacznej odpowiedzi. Nie ulega jednak wątpliwości, że kontakty z Internetem i poprzez Internet zawsze rozciągają się gdzieś pomiędzy chęcią zdystansowania i pełnego zaangażowania się. Jednym ze sposobów na poruszanie się pomiędzy tymi sprzecznościami jest budowanie swoistej sieciowej osobowości. Nim jednak rozważymy to bliżej, konieczne jest przyjrzenie się specyfice internetowych kontaktów.

O nowych kontaktach międzyludzkich

Komunikacja za pośrednictwem komputera

Żyjemy otoczeni przeróżnymi urządzeniami, których jedynym zadaniem jest komunikowanie się lub pośredniczenie w komunikacji. Radio i telewizor, telefon zwykły i komórkowy, wreszcie podłączony do Sieci komputer - wszystko to stanowi dziś sferę naszego funkcjonowania. Istotne jest to, że w takim środowisku człowiek coraz rzadziej komunikuje się bezpośrednio z drugim człowiekiem, zaś coraz częściej robi to za pośrednictwem maszyn. Naturalnie korzyści są niezliczone - obecnie możemy podnieść słuchawkę telefonu i uzyskać połączenie z dowolnym spośród milionów użytkowników telefonu na całym świecie, niezależnie od dzielącej nas odległości. Przy użyciu komputera połączonego z globalną Siecią, możemy skontaktować się z dowolnym innym użytkownikiem Internetu, lub czerpać z wiedzy i doświadczeń ogółu użytkowników oraz uzyskiwać dostęp do niezliczonych informacji.

Za tym wszystkim kryje się jednak drugie dno. Środki komunikacji stoją pomiędzy ludźmi. Co za tym idzie nie tylko ich łączą, ale w jakimś sensie także oddzielają. Rozmawiając przez telefon mogę się z kimś porozumieć. Równocześnie jednak zostałem pozbawiony całego spektrum informacji, które przekazywane są w komunikacji bezpośredniej. Nie widzę twarzy swojego rozmówcy, nie widzę jego gestów. Mnóstwo bodźców, przekazywanych zwykle kanałami innymi niż głos, zostaje usuniętych. Sytuacja staje się jeszcze mniej przyjemna w przypadku komunikacji za pośrednictwem komputerów. Gdy jedyne co widzę to ciąg znaków wypisanych na ekranie, gdy właściwie tylko tyle mogę przekazać, kontakt jest bardzo ubogi. Nowoczesna technologia dała nam środki komunikacji, które znoszą dystans przestrzenny, wytwarzając jednak dystans innego rodzaju.

Specyfika tego rodzaju kontaktów interesuje wielu badaczy. Rośnie popularność nowej dyscypliny badań, określanej jako Computer Mediated Communication (CMC - komunikacja za pośrednictwem komputera). W jej ramach badania prowadzą psychologowie, filozofowie, neurofizjolodzy i wielu innych specjalistów. Wszyscy oni zastanawiają się na tym, jaki wpływ ma ten rodzaj komunikacji na ludzi. My przypomnimy teraz, że Internet jest narzędziem służącym między innymi do komunikacji międzyludzkiej i spróbujemy rozważyć bliżej co daje nam to akurat medium komunikacji, a co zabiera.

Internet oferuje nam szereg usług służących tylko do tego, by porozumiewać się z innymi internautami. Pierwsza i do dziś najpopularniejsza usługa komunikacyjna narodziła się jeszcze w okresie niemowlęctwa Sieci - jest nią wynaleziona przez Raya Tomlinsona poczta elektroniczna. Przy użyciu tej usługi można uzyskać asynchroniczny kontakt z pojedynczym człowiekiem lub określoną grupą ludzi. Zasada działania jest podobna jak w przypadku tradycyjnej poczty - piszemy list i wysyłamy go do wybranej osoby, bądź też rozsyłamy identyczne kopie do grupy ludzi (na przykład za pośrednictwem list dyskusyjnych). Przy tym kopie listów są wysyłane tylko pod określone adresy. Podobnie asynchroniczny kontakt możemy uzyskać poprzez usługę Usenet, z tą jednak różnicą, że tu napisany przez nas list nie jest wysyłany do konkretnych osób, lecz umieszczany na swoistej tablicy ogłoszeń, gdzie może go przeczytać każdy zainteresowany. Dzięki tej usłudze uzyskujemy bardzo efektywny system komunikowania się z dużymi grupami osób o podobnych zainteresowaniach (grupy usenetowe, czyli elektroniczne odpowiedniki tablic ogłoszeniowych, są podzielone tematycznie). W obu powyższych przypadkach do komunikowania się używamy czystego tekstu [27].

Naturalnie prócz tekstowych i asynchronicznych form sieciowego komunikowania się, istnieją też inne. W przybliżeniu synchroniczny kontakt uzyskujemy przy użyciu takich usług jak talk, IRC czy popularny ostatnio chat. Ta pierwsza pozwala na kontakt dwóch osób, w którym to co pisze nadawca natychmiast [28] pojawia się na monitorze odbiorcy. Dwie kolejne usługi są swoistym odpowiednikiem dyskusji prowadzonej w dużym lub bardzo dużym gronie, gdy wszyscy próbują mówić równocześnie. Przy tym chat jest mocno zintegrowany z siecią WWW.

Przy wykorzystaniu powyższych usług jesteśmy właściwie ograniczeni do przekazu czysto tekstowego. Tak było w pierwszych latach istnienia Internetu, lecz oczywiście nie musi tak być. Poprzez Sieć możemy przesyłać przekazy właściwie dowolnego rodzaju, jeśli tylko dają się one przetworzyć do postaci cyfrowej. Możemy przesyłać swój głos i prowadzić rozmowę podobnie jak przez telefon. Możemy również, przy użyciu komputerowej kamery i mikrofonu, stworzyć coś w rodzaju wideotelefonu, gdzie rozmówcy będą się nawzajem widzieć. Te metody są w użyciu, lecz nadal nie jest ono powszechne. Prawdopodobnie głównie ze względów ekonomicznych - sprzęt kosztuje, podobnie jak przesyłanie danych przez Sieć. Im więcej danych, tym kosztowniejsza zabawa, a obraz i dźwięk mocno zatykają kanały komunikacyjne.

W dalszej części rozdziału przyjrzymy się bliżej tej szczególnej formie komunikacji, jaką jest poczta elektroniczna. Za jej wyborem przemawia przede wszystkim jej popularność - poczta elektroniczna jest jedną z najczęściej wykorzystywanych usług w Internecie. A co nie mniej ważne, to medium komunikacji, wraz z jego asynchronicznością i tekstualnością, okazuje się wiązać ze specyficznymi i interesującymi filozoficznie problemami.

Kontakt zubożony

Przede wszystkim należy zwrócić uwagę na to, że taka komunikacja niewątpliwie jest nieco zubożona. Jeśli wierzyć psychologom, słowa zawierają niewielki procent przekazywanej w rozmowie informacji. Reszta przenoszona jest przez mimikę, gesty, ton głosu i inne niewerbalne czynniki. Tymczasem list elektroniczny to tylko słowa. Drugi człowiek objawia nam się w formie ciągu znaków na ekranie. Naturalnie tworzone są pewne surogaty komunikacji niewerbalnej. Dla oddania mimiki tworzone są emotikony, zwane też buźkami. Poprzez wykorzystanie dostępnych znaków, tworzy się swoiste odpowiedniki min. Dla przykładu: ciąg znaków :-) oznacza uśmiech [29], a :-( smutek. Inwencja w dziedzinie tworzenia buziek zdaje się nie mieć końca. Niemniej jednak pozostają one tylko nader skromnym zadośćuczynieniem za to, co tracimy. Jest tak z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, wpisywanie buziek zawsze jest świadome, podczas gdy reakcje mimiczne z reguły takie nie są. Po drugie zaś, jest różnica między wiedzą o tym, że ciąg znaków oznacza uśmiech, a spontaniczną reakcją na czyjś miły uśmiech. Ta pierwsza jest czysto intelektualna, ta druga kształtowała się przez tysiąclecia ewolucji.

Powyższe zdaje się sugerować, że nie mamy tu do czynienia z prawdziwym kontaktem, lecz ledwie z jego namiastką. Z opinią tą zgodziłyby się zapewne całe rzesze czarnowidzów, straszących nas wizjami samotnych ludzi, pozamykanych we własnych mieszkaniach, kontaktujących się z innymi tylko za pośrednictwem suchych, elektronicznych listów. W świecie zamieszkanym przez takich ludzi nikt nie będzie już znał prawdziwego kontaktu z drugim człowiekiem.

Oczywiście nie da się zaprzeczyć temu, że kontakt uzyskiwany przez pocztę elektroniczną jest zubożony. Wydaje się jednak, że sytuacja nie jest tak do końca beznadziejna. Człowiek, który utraci wzrok, w jakimś ograniczonym stopniu rekompensuje to sobie, lepiej wykorzystując pozostałe zmysły. Podobnie jest w tym przypadku - człowiek pozbawiony zostaje wielu bodźców i rekompensuje to sobie ucząc się dostrzegać więcej w tym, co ma. Być może dlatego wielu internautów tak dużą wagę przykłada do wyglądu listu - mam tu na myśli sposób sformatowania go, czytelność, także gramatykę i ortografię. Netykieta, zbiór zasad właściwego zachowywania się w Sieci, zawiera wiele wskazówek dotyczących tego, jak powinien wyglądać elektroniczny list. Istotny jest sposób cytowania, wielkość podpisu i sygnaturki [30], a nawet to w jaki sposób sygnaturka oddzielona jest od treści listu. Takie pozorne drobiazgi pozwalają odbiorcy elektronicznego listu mieć wrażenie, że coś o autorze wie. Niemniej jednak jest to dość skromna rekompensata za to, co tracimy.

Poza czasem i przestrzenią

Bardzo ważnym aspektem komunikacji elektronicznej jest to, co robi ona z przestrzenią i czasem. Przestrzeń właściwie zostaje zniwelowana. List elektroniczny przemyka po łączach tak szybko, że odległości w Internecie tracą jakiekolwiek znaczenie. W pewnym sensie przybliża to nas do wizji globalnej wioski. Przy zupełnym zniwelowaniu odległości wszyscy są blisko, tuż obok. Umożliwia to bezpośrednią wymianę doświadczeń wszystkich ze wszystkimi.

Tym, co ważne w odniesieniu do czasu jest to, że komunikacja tego rodzaju jest asynchroniczna. Oznacza to tyle, że komunikujący się ze sobą ludzie, nie muszą uczestniczyć w komunikacji w tym samym czasie. W odróżnieniu od komunikacji synchronicznej, której przykładem może być rozmowa bezpośrednia lub telefoniczna, ludzie wymieniający e-maile mogą siadać do "rozmowy" kiedy każdemu z nich wygodnie. W realiach komunikacji globalnej ma to liczne zalety. Wysyłając list wieczorem czasu lokalnego, nie zmuszam nikogo na drugim końcu świata do odpowiedzenia mi w środku nocy. Mój rozmówca może spokojnie się wyspać, po czym po przebudzeniu usiąść i odpisać. Równocześnie jednak owa asynchroniczność nie jest tak uciążliwa, jak było to w przypadku korespondencji papierowej. Wówczas czas oczekiwania na odpowiedź był wyznaczany przez odległość. Asynchroniczność elektronicznej korespondencji daje wiele - możliwość zastanowienia się nad odpowiedzią, naszkicowania jej i odpowiedniego dopracowania. Znika presja czasu, konieczność natychmiastowego udzielenia odpowiedzi. Szczególnie dla osób bardziej introwertycznych taka forma komunikacji zdaje się wymarzona. [31]

Jednakże wraz z synchronicznością tracimy równoczesność kontaktów, co czyni je jeszcze bardziej zdystansowanymi. I odrealnionymi. Wyrywają się one ze zwyczajowych okowów czasu i przestrzeni, przenosząc się w wymiar swoistej rzeczywistości wirtualnej. Stają się czymś niemal nieprawdziwym.

O nowym człowieku

Za fasadą sieciowej osobowości

Znany rysunek satyryczny przedstawiał dwa rozmawiające ze sobą psy, z komputerem w tle. Jeden z psów mówił do drugiego - "W Internecie nikt nie musi wiedzieć, że jestem psem." Miał rację, bo wchodząc do Sieci możemy ukryć bardzo wiele. Zdaniem wielu jest to obietnica nowego społeczeństwa, pozbawionego uprzedzeń. Świata, w którym wreszcie wszyscy będziemy rzeczywiście równi. Naturalnie tak piękne wizje możemy prawdopodobnie włożyć między inne bajki, bo ludzie przenoszą do Sieci cały swój bagaż uprzedzeń. Do tego znajdują tu zupełnie nowe powody do arbitralnej i nie zawsze sprawiedliwej oceny ludzi. Powodami takimi może być choćby to, że ktoś używa "niewłaściwego" systemu operacyjnego czy programu do czytania elektronicznej poczty. Przyznać jednak trzeba, że wchodząc do Sieci faktycznie możemy abstrahować od wielu codziennych cech. Poniekąd możemy uciec od swej codziennej osobowości i stać się kimś innym. Czy będzie to przybranie roli maga lub krasnoluda w sieciowej grze typu MUD, czy udawanie kogoś innego w internetowych pogaduszkach - zawsze mamy szansę zbudowania siebie od nowa. Przynajmniej do pewnego stopnia.

Wróćmy do przywołanej na wstępie metafory wirtualnej rzeczywistości. Wchodząc do niej musimy przyjąć jakąś postać. My sami nie możemy oddziaływać na rzeczy znajdujące się w tej rzeczywistości, potrzebujemy pośrednika. Kogoś, kto będzie działał tam, sterowany przez nas znajdujących się tutaj. Ten ktoś może przybierać różne formy. Zależy to między innymi od stopnia zanurzenia się w daną rzeczywistość. Ogólnie jednak mówiąc granice wyznacza tylko i wyłącznie środowisko, czyli wirtualne otoczenie, w jakim zamierzamy działać. Dla przykładu - w interaktywnych grach wirtualnych posługujemy się własną postacią. Stopień jej dorysowania zależy od realiów świata, w którym zabawa się toczy. Zwykle możemy wybrać jej płeć, rasę, pewne współczynniki określające cechy postaci a także jej wygląd. Wszystko to znajdzie swoje odbicie w tym, jak nasza postać będzie postrzegana i jak będzie sobie radziła w określonych realiach. Zasady gry określają to, jak daleko możemy się posunąć. Na przykład, gdy gra toczy się w realiach świata fantasy, możemy stać się krasnoludem lub magiem. Tak to wygląda w grach.

Nieco inaczej jest w przypadku internetowych kawiarenek, czy też niektórych chatów. W takiej sytuacji nie wchodzimy już w świat fikcji, nie tworzymy zatem fikcyjnej postaci, lecz po prostu reprezentanta samych siebie. W niektórych przypadkach możemy stworzyć graficzny odpowiednik samego siebie, czyli swojego awatara. Jest on umowną, przedstawioną graficznie postacią, która może w rysunkowej kawiarence podejść do stolika i rozpocząć rozmowę. Tu znów granice wyznaczane są przez zasady panujące w wirtualnej kawiarence. Czasem są to postacie wyłącznie ludzkie, czasem możliwości są znacznie większe.

Jednak opisane powyżej sytuacje nadal są raczej wyjątkowe. Przy korzystaniu z wciąż jeszcze najczęściej używanych usług, takich jak E-mail czy Usenet, awatary są zbędne. Są tylko nasze słowa, które docierają do odbiorców. Jednak i tu kreuje się swoisty odpowiednik awatara - osobowość sieciową. Dla innych ludzi w Sieci istniejemy tylko poprzez to, co sami im pokażemy. W środowiskach tekstowych istniejemy tylko poprzez nasze własne słowa. Znikają problemy związane z wyglądem - rzeczywiście nawet pies mógłby w najlepsze funkcjonować w Usenecie, nie narażając się na zbędne uprzedzenia. Oczywiście gdyby potrafił pisać i miał coś ciekawego do napisania. Bo właśnie na podstawie tego, co napiszemy, inni internauci kształtują swoje wyobrażenie o naszej osobie. Każdy nasz list oceniany jest pod względem treści i formy. Każde słowo jest uważnie obserwowane, bo jest to jedyne, co można obserwować. Nad słowami zaś każdy z nas ma ograniczoną kontrolę. To pozwala na dość dużą swobodę w kreowaniu swojego wizerunku czyli właściwie tego, kim w Sieci jesteśmy. Tu właśnie mamy miejsce na stworzenie osobowości sieciowej. Wielu daje ponieść się nowym możliwościom, myślą, że nie ma granic. Tworzą twarze zupełnie niepodobne do nich samych - próbują udawać kogoś, kim nie są. Inni próbują rekompensować sobie kompleksy czy poczucie niższości. Jeszcze inni tylko mocno obcinają swoją osobowość, w Sieci prezentując tylko jedną z używanych w realnym życiu twarzy. Wielu też znajduje po prostu zabawę w udawaniu kogoś, kto na przykład jest innej płci.

Nie miejsce tu na bliższe opisywanie tego zjawiska. Należy jednak zauważyć i mocno podkreślić to, że w rzeczywistości takiej jak Usenet, gdzie funkcjonujemy niemal wyłącznie w oparciu o słowa, możemy kreować swój wizerunek w bardzo dużym stopniu. Warstwa słów, zapewniająca kolejny poziom dystansu, pozwala nam uczynić funkcjonowanie w tej rzeczywistości jeszcze bardziej nierealnym. Zawsze możemy sobie powtarzać, że to nie jesteśmy prawdziwi my, że to tylko gra. Jednak w tej zabawie zawsze tkwi pewien cień prawdy. Żadne słowa nie przykryją nas zupełnie. Co jednak znacznie istotniejsze - Sieć jest miejscem spotkań prawdziwych ludzi, którzy większość czasu spędzają w prawdziwym świecie w określonych realiach. Od tego nie da się uciec.

Znana anegdota opowiada o tym, jak Diogenes chodził ulicami Aten trzymając w ręku zapaloną lampę. Nie przeszkadzało mu to, że był biały dzień. Zapytany co robi, miał odpowiedzieć, że szuka człowieka. Niewiele wiemy o wynikach jego poszukiwań, sami jednak możemy być wkrótce skazani na podobne poszukiwania. Jeśli innych będziemy poznawać tylko za pośrednictwem słów, obrazów i dźwięków sztucznie wygenerowanych przez komputer, czy będziemy jeszcze potrafili nawiązać prawdziwą więź? Gdy w dialogu pośredniczy komputer, nasz rozmówca jest tak bardzo przesłonięty warstwami elektroniki, że coraz łatwiej zapomnieć o tym, że po drugiej stronie kabla na odpowiedź czeka drugi człowiek. I tu znów powracamy do groźby głoszonej przez technologicznych pesymistów. Jeżeli sam kontakt staje się coraz bardziej ulotny, coraz mniej rzeczywisty, to czy będziemy jeszcze mieć wrażenie, że kontaktujemy się z rzeczywistymi ludźmi? Czy sami będziemy rzeczywistymi ludźmi? Czy też inni będą dla nas niczym więcej, jak ciągiem znaków ASCII, oznaczonym etykietką

Nie należy zapominać, że Internet pozostaje w tym wszystkim wyłącznie medium, środkiem komunikacji. Po drugiej stronie jest prawdziwy człowiek. Jest od nas oddzielony, już nie przestrzenią i czasem, lecz zasłoną elektroniki. On sam jednak jest rzeczywisty, tak jak rzeczywiści jesteśmy my. Niewątpliwie jednak jest w jakiś sposób zmieniony. Tak jak elektronika wyznaczyła nowe standardy piśmiennictwa, tak i wyznacza nowe normy porozumiewania się. Normy, do których musimy dostosować się, wchodząc w wirtualny świat Internetu.

Obywatel państwa elektronicznego

Spójrzmy na człowieka w Internecie. Wszedł do świata, którego nie potrafi traktować do końca poważnie. Kontakty z ludźmi, sam ten świat - na tym wszystkim dostrzega znamię pewnej nierealności. Ale granice pomiędzy Siecią i "Prawdziwym Życiem" zacierają się. Kłótnie toczone w Internecie, znajdują swój finał w sądzie. Wirtualne znajomości, owocują realnymi korzyściami - finansowymi lub towarzyskimi. Człowiek w Internecie chowa się za wirtualnymi osobowościami, przywiązuje się do wirtualnych przedmiotów. Być może ucieka przed prawdziwym światem, a może raczej czegoś szuka w tym sztucznym.

Niektórzy zauważają, że zmiany jakie zaszły w obyczajowości ludzkiej w XX wieku, pozostawiły wielka pustkę. Rozpada się rodzina, jako gniazdo i punkt oparcia każdego człowieka. Rozluźniają się więzi międzyludzkie, dawniej utrzymywane przez wspólną pracę i rozrywkę. Dziś wolny czas spędzamy zamknięci we własnych mieszkaniach, przed ekranem telewizora lub monitora. Dziś coraz częściej pracujemy w samotności. Tracimy kontakt z naturą, który - czy chcemy się do tego przyznać, czy nie - stanowił zawsze pewną podstawę, źródło odpoczynku od świata. Dziś przyroda zostaje zamknięta w enklawach, a naturalnym otoczeniem ludzi stał się beton i asfalt. Do tego naukowo-techniczny obraz świata bezlitośnie eliminuje wszelkie świętości i mity, które przez tysiąclecia pozwalały zachowywać ludziom spokój wobec wszelkich wątpliwości przynoszonych przez życie. Sfera sacrum znika z tego świata, który staje się coraz bardziej obcy. Przed tą obcością i pustką uciekamy. W iluzje. A Internet nie do końca tu pomaga. Być może taki świat jest prostą konsekwencją tych wszystkich zmian. W niego zatapiamy się jeszcze bardziej, jeszcze mocniej odrywając się od zewnętrznego świata. Jednak gdy spojrzymy z innej strony, Sieć daje ludziom coś, co sprawia, że właśnie w niej szukają ucieczki. Cóż to takiego?

Przede wszystkim należy jeszcze raz podkreślić, że Internet jest bardzo efektywnym i dość uniwersalnym narzędziem. Już samo to może tłumaczyć, dlaczego tak wielu ludzi korzysta lub chce korzystać z Sieci. Nie wyjaśnia to jednak do końca sporego zaangażowania - w życie internetowych społeczności, w rozbudowę fizycznych i logicznych komponentów Internetu - okazywanego przez wielu użytkowników. Ma to posmak swoistego patriotyzmu, z jego dobrze pojmowaną troską o dobro własnego kraju i lojalnością wobec niego. Takie porównanie może zdawać się mocno przesadzone, jednak wskazuje ono na coś istotnego - ludzie mocno identyfikują się ze społecznościami sieciowymi, także ze społecznością użytkowników Sieci jako takich. Być może jest to efekt globalizacji i zacierania granic państwowych. Być może realia globalnej wioski sprawiają, że słabnie poczucie identyfikacji z narodem czy państwem. A w świecie wirtualnym odnaleźć można nową ojczyznę. Wielu użytkowników Internetu zdaje się tak właśnie go traktować - nazywają siebie internautami lub obywatelami Sieci (Netizens) i są skłonni walczyć o suwerenność swego świata.

Utworzenie Sieci zostało zapoczątkowane przez wojsko i naukowców. Szybko jednak władza uległa rozproszeniu, zaś Sieć uzyskała swoją zdecentralizowaną postać. Sprzyjała temu otwarta architektura Internetu i jego ponadnarodowy charakter. Rząd żadnego państwa nie miał prawa zagarnąć władzy nad Siecią, co dało obywatelom Sieci wolność, jaką nie dysponowali nigdzie indziej. Ostry sprzeciw budzą wszelkie próby jej ograniczenia. Za przykład może tu posłużyć silny, zjednoczony sprzeciw przeciwko cenzurowaniu treści publikowanych w Internecie, albo przeciw zakazowi szyfrowania elektronicznej korespondencji. Ta pierwsza wojna toczyła się o zachowanie wolności słowa, druga zaś o zachowanie prywatności. W obu przypadkach obywatele Sieci dowiedli, że potrafią stanąć solidarnie w obronie wyznawanych przez siebie wartości.

A jest o co walczyć. Sieć nie tylko gwarantuje wolność słowa w nigdzie nie spotykanym dotąd zakresie. Obiecuje też życie ponad granicami i przywilejami. Bo w tym świecie każdy jest wart dokładnie tyle, ile jest w stanie z siebie dać. Podziały społeczne, rasowe i tym podobne zdają się tracić znaczenie. Liczy się każdy z osobna, jako jednostka. Każdy może wnieść swój indywidualny, jedyny w swoim rodzaju wkład w rozwój Sieci. Tu właśnie odbudowywana jest wiara we własną niezależność i indywidualność. W kontekście nieustannej globalizacji i dominacji kultury masowej, Internet okazuje się miejscem, w którym to wyjątkowość i oryginalność się liczy.

Co więcej wirtualny świat Internetu doskonale nadaje się do tego, by rozpocząć osobiste poszukiwania samego siebie. Jest to szczególnie istotne w świetle wspomnianego wyżej zaniku sacrum. W Sieci mamy dostęp do niezliczonych informacji, nauk dowolnych religii i światopoglądów. Ale i tu technika zostawia swoje piętno. Człowiek Turinga nie szuka udoskonalenia siebie poprzez kontakt z Bogiem. On chce stać się czymś więcej dzięki najnowszej technice, którą sam stworzył. Pouczający jest tu przykład transhumanizmu, nowej, technologicznej wizji przyszłości człowieka.

Poza człowieczeństwem

Jak uczy nas teoria ewolucji, człowiek powstał na drodze stopniowych przemian. Wiemy także, że ewolucja właściwie nigdy się nie kończy. Przemiany i udoskonalenia prawdopodobnie trwają nadal. Choć można odnieść wrażenie, że ostatnio jakby stanęły w miejscu. Być może dlatego, że ludzie zamiast dostosowywać się do środowiska, zaczęli dostosowywać je do siebie. Tym samym zabrakło presji związanej z przetrwaniem. A może po prostu skala zmian ewolucyjnych jest zbyt duża, byśmy mogli je postrzegać. Niemniej jednak współczesnym ludziom się spieszy, stąd pomysł, że ewolucji przecież można pomóc.

W roku 1999 Max More, jeden z luminarzy transhumanizmu, napisał List do Matki Natury. Podziękował w nim ślicznie za wszystko, co dostaliśmy, równocześnie jednak zauważył, że konstrukcji człowieka daleko do doskonałości, ewolucja zaś jakby o nas zapomniała. W związku z tym czas, abyśmy wzięli zadanie dalszego udoskonalania siebie we własne ręce. Program More'a zakłada między innymi: wydłużenie długości życia - ostatecznie dążące do nieśmiertelności; poszerzenie zdolności percepcji, zapamiętywania i przetwarzania informacji; uwolnienie się od ograniczeń biologicznych - płynących z genomu, jak też równowagi hormonalnej organizmu; wszystko to z wykorzystaniem najnowszych zdobyczy nauki i technologii. Uogólniając - transhumanizm zakłada, że człowiek w swym obecnym kształcie, jest ledwie stadium przejściowym ku czemuś więcej. Ewolucja będzie trwała nadal, a nasz obecny poziom wiedzy pozwala nam przejąć kontrolę nad zmianami. Ostatecznie ludzkość dążyć będzie ku transcendowaniu poza człowieczeństwo, do stanu - jak go nazywają transhumaniści - postludzkiego (posthuman). Taka przemiana jest wyczekiwana, a wszelkie próby jej przyspieszania są jak najbardziej zalecane. Transhumaniści chcą iść w awangardzie przemian, wraz z towarzyszącym im postępem.

Warto tu podkreślić, że przemiana nie ma być bezmyślna czy przypadkowa. Powinna być racjonalna. Transhumaniści wyjątkowo mocno cenią sobie rozum (obok pragmatyzmu i życia). Oni myślą kategoriami naukowo-technicznymi. Nie ma innego sposobu myślenia dla ludzi ukształtowanych przez technopol. Dla ludzi zżytych z technologią komputerową racjonalne, sekwencyjne radzenie sobie z problemami, jest naturalnym sposobem reagowania na świat.

Jakkolwiek większość zamierzeń transhumanistów zdaje się spełniać wciąż wyłącznie w sferze fantastyki, niekoniecznie naukowej, program zyskuje sporą popularność. I widać w tym pewien istotny rys - plan ponadludzki, który dawniej oferowały nam religie, dziś odnajduje się w technice. Człowiek niejako dąży do stopienia się ze swoim elektronicznym otoczeniem. Ujmując rzecz metaforycznie, już dziś można powiedzieć, że człowiek epoki elektronicznej chodzi z układem nerwowym na zewnątrz. Nowinki techniczne, takie jak telefon czy komputer, stały się niejako naszym przedłużeniem. Człowiek wtapia się w sieć, stając się jej elementem - obok komputerów, telewizorów. I obok innych ludzi. Taka metafora budzi coraz mniejszy opór, bo ludzkość rzeczywiście wciąż bardziej oddala się od przyrody, uciekając w świat techniki.

W takim kontekście technologiczna sieć - tu jeszcze pojmowana jako metafora - okazuje się być dla człowieka nowym, naturalnym środowiskiem. Otoczeniem, w które chciałby się wtopić, stać się jego częścią. Nie mogąc już odnaleźć swojego miejsca w przyrodzie, postanowił ją zanegować i wyrwać się z jej ograniczeń. Może próbować. Marzenia transhumanistów wciąż jeszcze pozostają tylko marzeniami, nie wiemy jednak co przyniesie przyszłość. Bo droga ku nowemu człowiekowi prowadzi przez rosnącą synergię człowieka z techniką. To zaś już się dzieje. Wizja van Liera, świat maszyn dialektycznych, które oplatają świat i ludzi coraz gęstszą siecią komunikacyjną, realizuje się na naszych oczach. Jednym z kroków na tej drodze jest istniejąca już globalna sieć komputerowa - Internet.

Podsumowanie

Na pewnym poziomie dokonuje się stapianie człowieka z maszyną. Na cały proces wchodzenia do Sieci - poznawania praw nią rządzących, kreowania swojej sieciowej osobowości - można spojrzeć jak na stopniowe, synergiczne dopasowywanie się do siebie nawzajem człowieka i technologii. To nadal jest tylko metafora, lecz zastanawiać się można - jak długo jeszcze?

Jak zostało pokazane, Internet kreuje specyficzny typ ludzi. Jeśli Sieć stanie się stałym elementem naszego otoczenia, a wiele na to wskazuje, ludzie się zmienią. W poprzednim rozdziale wspominałem o tym, że nasza kultura staje się coraz słabiej osadzona w świecie, coraz bardziej wirtualna. W tym miejscu to samo można powiedzieć o człowieku - on także stawał się będzie coraz bardziej wirtualny. Chciałbym tu zostać dobrze zrozumiany - nie twierdzę, że człowiek przestanie funkcjonować w realnym świecie. To nie stanie się, przynajmniej tak długo, jak niemożliwe jest przeniesienie całej tożsamości człowieka do komputera (transhumaniści rozważają także taką ewentualność). Pozostaniemy biologicznymi istotami, toczącymi prawdziwe życie poza Internetem. Internet nie jest nowym światem, niezależnym od świata rzeczywistego. Nie możemy się tam przeprowadzić. Ale granice się zacierają. Gdy globalna, komputerowa sieć (niekoniecznie będzie to Internet; raczej jakiś jego następca) naprawdę ogarnie cały świat, niczym noosfera, nic już nie będzie takie samo.

Żyjąc pomiędzy dwoma światami, będziemy przenosić nawyki nabyte w jednym z nich, do drugiego. W Sieci przyzwyczajamy się do funkcjonowania pośród przedmiotów wirtualnych (co nie znaczy, że nieprawdziwych). Przyzwyczajamy się do nowych norm moralnych i obyczajowych, do szanowania nowych wartości. Człowiek Sieci będzie uznawał inne wartości i będzie inaczej konstruował siebie i swoje życie. Przestrzeń zostanie zniwelowana - poprzez Sieć wszędzie będzie blisko. Przez to będziemy tak blisko mcluhanowskiej globalnej wioski, jak to tylko możliwe. Czas będzie płynął nieco inaczej - w rzeczywistości elektronicznej, w ciągu sekundy może się wydarzyć naprawdę bardzo wiele. Nasze życie nie będzie się obracało już wokół przedmiotów, lecz wokół informacji. Z ludźmi będziemy kontaktować się poprzez Sieć. Ale czy to wszystko uczyni nas i nasze życie mniej rzeczywistymi? Zdecydowanie nie. Z pewnością jednak będziemy inni. Jacy? Trudno powiedzieć. Być może nabierzemy sieciowego dystansu do rzeczy, które teraz, w prawdziwym świecie, wydają nam się ważne. Być może osobowości sieciowe obnosić będziemy także w prawdziwym świecie.[32] Być może dyskusje o istnieniu Boga, zastąpione zostaną przez dyskusje o istnieniu Sztucznych Inteligencji, a marzenia o wiecznym życiu w raju - marzeniami o wiecznym życiu po przeniesieniu świadomości do komputera. Zapewne nadal będziemy ludźmi, nadal będziemy czuć, pragnąć i poszukiwać podobnych rzeczy, lecz pewnie inaczej będziemy je nazywać. Nasze otoczenie dostarcza nam pojęć i metafor. Otoczeniem człowieka przyszłości będzie Sieć.



[Poprzedni rozdział]­><­[Spis treści]­><­[Następny rozdział]

Słowa napisał:Marcin Sieńko
Data ostatniej aktualizacji:05. 08. 2000