Wydawana przez firmę Prószyński i S-ka seria wydawnicza "Na ścieżkach nauki" przyzwyczaiła nas już do interesujących książek popularnonaukowych. Charakterystyczna szata graficzna i logo serii już od dłuższego czasu są zwiastunami kolejnych wartościowych i porządnie wydanych pozycji książkowych. Ich autorami są zwykle znani naukowcy i popularyzatorzy nauki. W tej właśnie serii wydawniczej, w niespełna dwa lata po wydaniu oryginalnym, ukazało się tłumaczenie kolejnej książki Richarda Dawkinsa - Wspinaczki na szczyt nieprawdopodobieństwa.
Autor, zajmujący obecnie Katedrę Upowszechniania Nauki w Oksfordzie, jest znanym rzecznikiem i popularyzatorem ewolucjonizmu. Popularność swą w dużym stopniu zawdzięcza książce Samolubny gen1, w której przedstawił dość kontrowersyjne spojrzenie na proces ewolucji z perspektywy DNA. Przy takim punkcie widzenia organizm staje się maszyną, którą geny wykorzystują do tego, by stworzyć swoje kopie. Burza dyskusji wywołanych tą książką szybko sprawiła, że nazwisko Dawkinsa stało się znane.
Inna jego książka - The Extended Phenotype2 (Rozszerzony fenotyp), która przyniosła zadziwiający sposób patrzenia na związki pomiędzy genami a środowiskiem, ugruntowała popularność Dawkinsa. W genetyce uznaje się, że genotyp (czyli DNA) ma wpływ na kształtowanie fenotypu (czyli organizmu). Zmiana w genotypie powoduje określone zmiany w fenotypie. Dawkins rozszerza zakres terminu "fenotyp" tak, że przekracza on granice organizmu. Zmiana genotypu pewnego organizmu może wywołać fenotypowe efekty w całkiem innym organizmie. Na przykład zmiana genotypu kukułki, której efektem jest zmiana koloru gardła jej pisklęcia, wywołuje efekt fenotypowy w organizmie innego ptaka, skłaniając go do nakarmienia pisklęcia kukułki.
Znane są także ostre ataki Dawkinsa pod adresem kreacjonizmu. W ten nurt jego twórczości wpisuje się przede wszystkim książka Ślepy zegarmistrz3. To w niej właśnie Dawkins, korzystając ze swej bogatej wiedzy oraz programu komputerowego "Ślepy zegarmistrz" udowadniał, że na podstawie teorii ewolucji można wyjaśnić bogactwo gatunków roślin i zwierząt znacznie lepiej, niż robią to kreacjoniści posługując się ideą Boga.
Jak się zdaje, książka Wspinaczka na szczyt nieprawdopodobieństwa doskonale daje się wpisać w ten właśnie nurt twórczości Dawkinsa. Uznaje on teorię ewolucji, wzbogaconą o koncepcję przerywanej równowagi, a także idee samolubnego genu i rozszerzonego fenotypu. W swej ostatniej książce z tej właśnie perspektywy usiłuje odpowiedzieć na pewną grupę zarzutów kreacjonistów.
Kreacjoniści i inni krytycy teorii ewolucji często wskazują na przeróżne cudowności przyrody, takie jak wysoki stopień skomplikowania żywych organizmów czy relacji pomiędzy nimi, i pytają - czy takie coś mogło powstać przypadkiem? Jakie drobne udoskonalenia mogły doprowadzić do powstania skrzydeł, skoro do latania nadaje się dopiero kompletne skrzydło, podczas gdy połowa skrzydła nic nie pomoże w lataniu? Czy oko, które działa dopiero w swej kompletnej formie, mogło wykształcić się na drodze drobnych udoskonaleń? Na pytania tego typu próbuje udzielać odpowiedzi ta książka.
Dawkins rozpoczyna od pojęciowego odróżnienia tego, co zostało zaprojektowane, od tego, co tylko wygląda, jakby zostało zaprojektowane. Tę drugą klasę bytów nazywa Dawkins projektoidami. Z pewnego punktu widzenia każdy żywy organizm i każda jego część z osobna są projektoidami. Są tak doskonale przystosowane do spełniania swoich funkcji, że wierzyć się nie chce, iż nie zostały zaprojektowane. A już szczytem nieprawdopodobieństwa zdaje się to, że takie cudowności powstały przypadkiem. Na te właśnie szczyty nieprawdopodobieństwa Dawkins prowadzi czytelników, przekonując przy tym, że nie są one tak nieprawdopodobne, jak się na pierwszy rzut oka zdaje. Metafora Góry Nieprawdopodobieństwa będzie nam towarzyszyć przez większą część książki.
Przede wszystkim - przekonuje Dawkins - musimy przestać patrzeć na ową Górę Nieprawdopodobieństwa od strony stromizm. Takie cudowności jak oko nie powstają z dnia na dzień. Jest to długi i powolny proces. Droga na szczyt jest długa, ale podejście jest łagodne. Zmiany zachodzące po drodze są zazwyczaj niewielkie, ale niektóre z nich przynoszą korzyści. Te zostają zachowane dzięki temu, że nie sam przypadek decyduje o powstaniu projektoidów. Ewolucja nie jest czysto przypadkowa. Przypadkowe w ewolucji są tylko mutacje, choć także ich przypadkowość jest ograniczana przez pulę genów i inne czynniki. I choć nie wszystkie mutacje są korzystne, to ewolucja wiedzie ku udoskonaleniu, ponieważ przypadkowe mutacje są testowane przez zgoła nieprzypadkowy czynnik - dobór naturalny. Dobór naturalny, który przepuszcza tylko te mutacje, które faktycznie okazują się pewnym udoskonaleniem, ułatwiającym przetrwanie organizmu przynajmniej do czasu jego rozmnożenia. Rozmnożenia, dzięki któremu możliwe stanie się przekazanie udoskonalonego DNA kolejnemu pokoleniu. Takie udoskonalone DNA będzie rozprzestrzeniać się w populacji, stopniowo stając się normą, a nie wyjątkiem. Jednak nie ma w tym procesie nic niezwykłego czy świadomego. Proces ten jest całkowicie bezosobowy, bezcelowy i jest prostą konsekwencją praw przyrody, a jednak pozwala kumulować się niewielkim udoskonaleniom. To zaś w konsekwencji prowadzi do powstania tak cudownych mechanizmów jak na przykład oko.
Taka wizja mechanizmu odpowiedzialnego za ewolucję narzuca pewne ograniczenia ewolucjonistycznym wyjaśnieniom faktu istnienia projektoidów. Po pierwsze na drodze ich powstania nie mogły zachodzić żadne gwałtowne zmiany. Makromutacje tylko w wyjątkowych sytuacjach mogłyby być preferowane przez dobór naturalny. Jednak pewne makromutacje są bardziej prawdopodobne niż inne, ze względu na współzależność genów. Dawkins rozważa przykład symetrii i powtarzalności w budowie organizmów, dowodząc, że dzięki symetrii pewne makromutacje mogłyby łatwiej przejść przez sito selekcyjne doboru naturalnego. Co więcej, wyewoluowanie symetrii sprzyja dalszej ewolucji, skracając drogę do udoskonaleń. Ten wątek prowadzi Dawkinsa ostatecznie do spekulacji dotyczących ewolucji ewoluowalności.
Innym ograniczeniem ewolucjonistycznych wyjaśnień istnienia projektoidów jest niedopuszczalność chwilowego nawet pogorszenia stopnia przystosowania organizmu. Jest tak nawet wtedy, gdy dzięki temu możliwe byłoby osiągnięcie korzystnych rezultatów w nieco dalszej perspektywie. Ewolucja nie planuje długoterminowo. Dobór naturalny zawsze preferuje to, co w danej chwili, tu i teraz, jest lepsze. Konsekwencją jest to, że czasem istnieje więcej niż jeden szczyt Góry Nieprawdopodobieństwa. Na przykład oko wykształciło się na drodze ewolucji mniej więcej 40 razy.
Mimo tych ograniczeń, nadal możliwe jest ewolucyjne wyjaśnienie istnienia projektoidów. W dwóch długich rozdziałach Dawkins mierzy się z dwoma klasycznymi przykładami - skrzydłami i oczami, wykazując, że nawet na te nadzwyczaj wysokie szczyty można wejść łagodnym zboczem Góry Nieprawdopodobieństwa. W dalszej części książki zapał polemiczny Dawkinsa jakby słabnie. Odnosi się wrażenie, że ważniejsze staje się samo przedstawienie pewnej wizji ewolucji niż dyskusja z kreacjonistami, która jest tylko pretekstem, odbywa się przy okazji. Z pewnością takie podejście autora dobrze przysłużyło się książce.
W swych wcześniejszych książkach Dawkins koncentrował się zwykle na niewielkim wycinku swojej wizji ewolucji. Ograniczał się do omawiania konkretnych fragmentów teorii ewolucji. W Samolubnym genie przedstawiał i bronił spojrzenia na ewolucję z punktu widzenia DNA. W The Extended Phenotype przedstawiał i bronił teorii rozszerzonego fenotypu. W Rzece genów4 koncentrował się na obrazie przyrody jako płynnego nurtu genów, wypływającego gdzieś z pierwotnych źródeł. Natomiast w ostatnich rozdziałach Wspinaczki na szczyt nieprawdopodobieństwa Dawkins spróbował przedstawić obraz totalny, w którym wszystkie omawiane wcześniej elementy znalazły swoje miejsce. Obraz, w którym przyroda staje się nieustannym tańcem genów. Cała reszta to tylko prosta konsekwencja właściwości DNA i warunków wyznaczanych przez świat.
Wszystko zaczęło się od pojawienia się samolubnych genów - replikatorów, które potrafią tworzyć własne kopie. Potrafią się replikować. Z tej jednej właściwości genów wzięła swe źródło ewolucja. Geny zaczęły łączyć się w grupy, bo to sprzyjało efektywniejszej replikacji. Sprzyjało jej również połączenie kilku rodzajów bakterii, które zaowocowało powstaniem komórek eukariotycznych, z których zbudowana jest większość organizmów żywych. Sprzyjało replikacji dalsze łączenie komórek eukariotycznych, w wyniku czego powstały kolonie komórek, a w ramach kolonii - komórki wyspecjalizowane. Jeszcze lepiej sprzyjało replikacji wytwarzanie organizmów - początkowo prostych, z czasem coraz bardziej złożonych - które dbały o replikację genów. I tak każdy organizm jest samopowielającym się robotem, którego podstawowy program mówi: stwórz swoją kopię, a wraz z nią kopię swych genów.
Żaden robot jednak, ani żaden organizm, nie funkcjonuje w samotności. Świat jest wypełniony takimi samopowielającymi się robotami. I każdy chce stworzyć swoją kopię, ale materiału budowlanego nie wystarczy dla wszystkich. W tym właśnie momencie rozpoczyna się darwinowska walka o przetrwanie. O przetrwanie genu, nie organizmu. Tu też rozpoczyna się zadziwiający taniec, który decyduje o rozprzestrzenianiu się w puli genetycznej jednych genów i o wyeliminowaniu innych.
Warunki panujące w otoczeniu, jego zasoby i inni mieszkańcy wywierają presję, która doprowadziła do powstania na drodze ewolucji zadziwiających tworów, takich jak na przykład opisywana w ostatnim rozdziale symbioza fig i bleskotek. Na przykładzie tej symbiozy Dawkins pokazuje, jak głęboko sięgają zależności wytworzone pomiędzy różnymi samopowielającymi się robotami. Udowadnia także to, że te skomplikowane zależności trwają tylko z jednego powodu - pozwalają genom się replikować. I nie jest potrzebne dalsze uzasadnianie ich istnienia w oparciu i idee w rodzaju celowego stworzenia czy projektu.
Obraz zarysowany powyżej jest ledwie niewyraźnym odbiciem tego, co prezentuje nam Dawkins. Jednak nie sposób streścić w kilku słowach tego, co Dawkins przedstawił na ponad 350 stronach swej książki. Zatem niechaj to, co napisano już tu o treści książki Dawkinsa, wystarczy nam za punkt odniesienia, gdy przystąpimy do próby jej ocenienia. Przede wszystkim spróbujmy raz jeszcze zastanowić się nad tym, czemu służyć ma ta książka. Wszak to z punktu widzenia celu, dla którego została napisana, powinno się ją ocenić.
Wspomniałem już, że książka ta zdaje się wpisywać w wyraźnie polemiczny nurt twórczości Dawkinsa. Już przy lekturze jej pierwszych stron skojarzenia ze Ślepym zegarmistrzem nasuwają się same. Jednakże gdy przyjrzeć się uważniej, odnosi się wrażenie, że książka ta nie jest tylko głosem w dyskusji czy odpowiedzią na zarzuty. W książce tej autor wykorzystuje zarzuty kreacjonistów po to, by przedstawić obraz ewolucji. Przedstawia go w sposób popularyzatorski i robi to dobrze. Autor posługuje się odpowiednio dobraną mieszaniną przykładów, ciekawostek i argumentów. Wyraźnie widać, że pisze z lekkością charakterystyczną dla ludzi, którzy wiedzą, o czym piszą i potrafią swą wiedzę przekazać. Książka ta chwilami staje się pasjonującą opowieścią o powstaniu życia. Opowieścią pełną niespodzianek, zaskakujących zwrotów akcji i wyobraźni. A przy tym nie przestaje być ona rzetelnym opisem teorii ewolucji.
Zadziwia lekkość, z jaką Dawkins rozprawia się z różnymi przesądami i nieporozumieniami, które narosły wokół teorii ewolucji. Autor pokazuje nam, że ewolucja nie jest przypadkowa, ale też nie jest świadoma. Pokazuje nam, że człowiek nie jest koroną stworzenia, ani celem ewolucji. Wskazuje przy tym, jak patrzeć na świat i ewolucję, unikając przy tym mylącej, antropocentrycznej perspektywy. Pokazuje nam, jak konsekwentnie trzymając się jednego obrazu ewolucji, można wyjaśnić różne wspaniałości świata przyrody, nie odwołując się przy tym do pozornych wyjaśnień oferowanych przez kreacjonistów i ludzi błędnie rozumiejących teorię ewolucji. Bo i takich nie brakuje.
W tych właśnie fragmentach książki, które koncentrują się na opisie teorii ewolucji i walce z przesądami jej dotyczącymi, ukazuje się kolejna zaleta recenzowanej książki. Ukazuje nam ona, jak złożoną teorią jest teoria ewolucji. Ukazuje nam to, jak wiele aspektów uwzględnia współczesny ewolucjonizm i jak bardzo różni się on tego, co niegdyś proponował Darwin. Tymczasem wielu - zarówno krytyków, jak i zwolenników teorii ewolucji - zdaje się tego nie zauważać. Niewiele można zarzucić sposobowi, w jaki Dawkins przedstawia teorię ewolucji. Natomiast pewne zarzuty można stawiać fragmentom, w których Dawkins argumentuje na jej rzecz.
W argumentach Dawkinsa można dopatrzyć się pewnego schematu. Zaczyna od opisania wybranej sytuacji czy struktury spotykanej w przyrodzie. Są to określone zachowania pająków, budowa oczu czy kształt muszli. Później zaczyna spekulować na temat dróg dojścia do takiego stanu, jaki spotykamy w przyrodzie. W tym miejscu zwykle przechodzi do jakiegoś komputerowego modelu, który - jak twierdzi Dawkins - jest dobrym odwzorowaniem sytuacji. W ramach tego modelu pokazuje nam, jak funkcjonują mechanizmy odpowiedzialne za ewolucję i jak prowadzą do właściwych rezultatów. Pająki zaczynają pleść sieci o odpowiedniej gęstości nici, oko przybiera odpowiedni kształt, artromorfy wyrysowywane na ekranie komputera przez stosowny program przypominają spotykane w przyrodzie owady. Czytelnik może się z radością przekonać, że mechanizmy, o których pisze Dawkins, rzeczywiście funkcjonują w przyrodzie, a do tego są nadzwyczaj skuteczne. Tymczasem wrażenie to może być mylące. Łatwo przeoczyć to, że owe mechanizmy funkcjonują tak dobrze tylko w ramach uproszczonego, wyidealizowanego modelu. Czy rzeczywiście możemy z tego wnioskować, że owe mechanizmy równie dobrze sprawują się w przyrodzie? Przyjrzyjmy się jednemu z takich modeli.
Na kartach swoich książek Dawkins wielokrotnie posługuje się symulacjami komputerowymi. Robi to często, czyniąc z takich symulacji przekonywujące argumenty na rzecz teorii ewolucji. Tymczasem nie mają one aż tak dużej wartości dowodowej. Rozważmy jeden przykład takiej komputerowej symulacji. W rozdziale o ewolucji oka Dawkins jako przykład wykorzystuje symulację, którą przeprowadzili Nilsson i Pelger. Oto co o niej pisze:
Punktem wyjścia Nilssona i Pelger - podnóżem ich Góry Nieprawdopodobieństwa - była płaska warstwa komórek światłoczułych (...), znajdująca się na płaskim ekranie (...) i przykryta warstwą przeźroczystej tkanki. Przyjęli oni, że skutki mutacji polegają na kilkuprocentowych zmianach w wielkości czegokolwiek, na przykład niewielkim zmniejszeniu grubości warstwy przezroczystej czy niewielkim zwiększeniu współczynnika załamania światła pewnego fragmentu tej warstwy.5
Symulacja, oparta na powyższych założeniach (oraz innych,
dotyczących m.in. intensywności doboru, odziedziczalności, zmienności
6), doprowadziła do wykształcenia się
oka o budowie zbliżonej do oka rybiego, w 363 992 krokach (przy
stopniu zmiany w jednym kroku równym 0,005%). To pozwoliło autorom
symulacji oszacować czas potrzebny do wyewoluowania oka z
niczego
7. Potrzebny okres czasu
to niespełna pół miliona lat. Niewiele, wobec czasu istnienia Ziemi.
Komentarz Dawkinsa do wyników tej symulacji jest krótki:
Utyskiwanie, że na ewolucję oka nie starczyłoby czasu, okazuje się nie tylko błędne, ale wręcz dramatycznie, stanowczo, sromotnie błędne.8
Czy rzeczywiście? Przyjrzyjmy się bliżej założeniom Nilssona i Pelger. Przede wszystkim zwrócić trzeba uwagę na to, że z całą pewnością nie mamy tu do czynienia z "wyewoluowaniem oka z niczego". Symulacja pomija bardzo wiele szczegółów budowy oka, które Dawkins, owszem, wymienia9, jednak tylko po to, by zbyć je krótkim:
(...) niewykluczone, że ich ewolucja mogłaby (choć nie sądzę, żeby tak było) zająć nieco więcej czasu. 10
Jakie to szczegóły? Na przykład wcześniejsze wyewoluowanie komórek światłoczułych. Przy tym Dawkins zdaje się całkowicie ignorować to, że ich biochemiczna budowa jest nadzwyczaj skomplikowana11 Trudno uwierzyć w to, by ich ewolucja mogła zająć ledwie "nieco więcej czasu". Symulacja pomija także to, że w mózgu musiały równocześnie powstać niezbędne systemy potrzebne do interpretowania informacji płynących z oka. Pomija także konieczność wykształcenia się mięśni odpowiedzialnych za ruch oka, zmianę ostrości widzenia itp. Jak widać, pomija się tu wiele czynników.
Ale wątpliwości można mieć nie tylko wobec tego, co symulacja pomija, ale także wobec tego, co zakłada. Dawkins wielokrotnie powtarza, jak pesymistyczne są założenia przyjęte przez Nilssona i Pelger. Na przykład jedno z tych założeń, dotyczące intensywności doboru, mówi, że na każdych 101 osobników dysponujących ulepszonym okiem, przeżywa także 100 z okiem nieulepszonym (intensywność doboru wynosi 1%). Jednak bynajmniej nie jest to szczególnie pesymistyczne założenie. Z dwóch powodów. Po pierwsze liczba ta wcale nie jest tak zaniżona, jak zdaje się to sugerować Dawkins. Według George'a G. Simpsona średnia wartość intensywności doboru to, licząc optymistycznie, raczej 0,1%.12 Po drugie, zgodnie z tym założeniem, każda pozytywna mutacja wcześniej czy później zdominuje populację. To założenie jest nadzwyczaj optymistyczne. W rzeczywistości to, że osobnik jest nosicielem pozytywnej mutacji, wcale nie zapewnia automatycznie jego przetrwania i ostatecznego zdominowania populacji przez zmutowane osobniki. Taki osobnik nie ma gwarancji przeżycia i rozmnożenia się. Ma tylko nieco większe szanse na przetrwanie. Zgodnie z wyliczeniami Ronalda Fishera13 prawdopodobieństwo, że korzystna mutacja przetrwa i zdominuje populację, wynosi 2% dla przyjętego przez Nilssona i Pelger stopnia intensywności doboru równego 1% (o ile mamy do czynienia z dostatecznie liczną populacją). Jeśli przyjąć, zapewne bliższą rzeczywistości, wartość intensywności doboru proponowaną przez Simpsona, okaże się, że prawdopodobieństwo zdominowania populacji przez mutację to już tylko 0,2%. Czyli statystycznie w populacji rozpowszechni się 1 mutacja na 500. Znaczna większość mutacji, także tych korzystnych, zniknie z populacji w wyniku na przykład przypadkowej śmierci lub dryfu genetycznego.
Inna wątpliwość związana z omawianą tu symulacją komputerową ma bardziej podstawowe znaczenie. W symulacji tej mamy przedstawiony ciąg niewielkich zmian w budowie oka, które ostatecznie prowadzą do wykształcenia się oka zbliżonego do oka ryby. Mowa cały czas o obserwowalnych zmianach w oku, o zmianach fenotypowych. Każda taka zmiana musi jednak mieć podłoże genetyczne. Autorzy symulacji, a wraz z nimi Dawkins, zakładają, że temu ciągowi płynnych zmian fenotypowych, odpowiada ciąg możliwych mutacji w genotypie. Tymczasem nie jest to wcale tak oczywiste. Nie można wykluczyć choćby tego, że wykonanie kolejnego kroku wymagałoby nie jednej, lecz wielu zsynchronizowanych zmian w genotypie. Wówczas do wykonania kolejnego kroku potrzebnych byłoby więcej jednocześnie zachodzących mutacji.14 To zaś znów zwiększa czas potrzebny ewolucji na przejście wszystkich prezentowanych w symulacji Nilssona i Pelger kroków. Zwłaszcza jeśli uwzględnimy to, że mutacje są zjawiskiem raczej rzadkim15, a do tego znaczna większość mutacji jest szkodliwa lub neutralna. Zatem prawdopodobieństwo zajścia korzystnej mutacji jest bardzo małe. Naturalnie takie obliczenia można poddawać w wątpliwość. Otrzymywane w ich wyniku liczby w dużym stopniu zależą od przyjętych założeń. Ale warto pamiętać, że liczby podawane przez Dawkinsa są równie wątpliwe.
Na powyższym przykładzie wyraźnie widać najsłabszy bodaj punkt każdej niemal argumentacji przedstawionej przez Dawkinsa w jego ostatniej książce. Przy tym słabość ta nie dotyczy wyłącznie wykorzystywanych przez Dawkinsa symulacji komputerowych. To, co pokazuje nam autor, to tylko uproszczone, wyidealizowane modele. Ewolucja mogła zachodzić zgodnie z nimi, lecz bynajmniej nie musiała i prawdopodobnie nie zachodziła. W przypadku tego typu argumentów należy zatem zachować dużo ostrożności. Wprawdzie kierunek zmian osiąganych w komputerowych symulacjach zdaje się być właściwy, niekoniecznie jest jednak identyczny z tym, który spotykamy w przyrodzie. Uproszczenia i idealizacje, stosowane przez Dawkinsa w opisywanych przezeń modelach, dają podstawy do zadania pytania - czy nie posunęły się one zbyt daleko? Czy owe modele nadal pozostają wystarczająco dobrymi przybliżeniami tego, co dzieje się w przyrodzie?
Na powyższe pytania nie możemy jak dotąd uzyskać odpowiedzi. Skala czasu, z którą mamy do czynienia w przypadku zmian ewolucyjnych, jest zbyt duża by możliwe były zdecydowane rozstrzygnięcia. Powyższe uwagi osłabiają nieco siłę argumentów Dawkinsa, lecz nie zbijają ich całkowicie. Jest coś, co dość mocno udowodnił w swej książce. To mianowicie, że możliwe jest zrekonstruowanie w ramach teorii ewolucji drogi wykształcenia się znanych nam organizmów. Możliwe jest przedstawienie takiej drogi, bez odwoływania się do podejrzanych naukowo idei w rodzaju Inteligentnego Stwórcy czy celowej ewolucji. Wystarczą do tego pojęcia i teorie składające się na współczesną teorię ewolucji. Nadal jednak nie możemy kategorycznie stwierdzić, że owe rekonstrukcje są prawidłowe. Daleko zatem jeszcze do ogłoszenia zwycięstwa teorii ewolucji, lecz równie daleko do jej odrzucenia. Kto wie, czy nie jest to najważniejsza z nauk płynących z lektury Wspinaczki na szczyt nieprawdopodobieństwa.
Recenzowana książka niewątpliwie warta jest przeczytania. Ewolucjonista z pewnością znajdzie w niej masę dowodów na to, że nie myli się będąc ewolucjonistą. Kreacjonista zaś może przynajmniej raz jeszcze zetknąć się z cudownością świata przyrody, przedstawioną z prawdziwym pisarskim polotem. A co książka Dawkinsa może dać filozofowi? Przede wszystkim możliwość zapoznania się z teorią ewolucji, która stanowi podstawę bądź też istotną część światopoglądu wielu ludzi. Warto przy tym pamiętać, że ewolucja nie jest już ideą właściwą wyłącznie biologii. Mówi się o ewolucji choćby w kosmologii czy epistemologii.
Lektura tej książki daje także korzyść zgoła odległą od samego tematu książki. Daje szansę przyjrzenia się działaniom popularyzatora nauki, który jest dobry w tym, co robi. Pasja, z jaką Dawkins pisze, argumenty, jakie stosuje i sposób, w jaki to robi - wszystko to warte jest dostrzeżenia. Nawet jeśli propagandowa wartość argumentów jest czasem większa, niż ich wartość naukowa. Wartościowa jest sama możliwość przyjrzenia się takim argumentom, choćby po to, by być świadomym ich istnienia. Dzięki temu można nabrać dystansu potrzebnego, by nie dać się uwieść używającej ich retoryce. Dystansu jakże cennego dla kogoś, kto próbuje poszukiwać odpowiedzi na tak podstawowe pytania, jak te, na które w swej książce próbuje odpowiadać Dawkins.